czwartek, 3 grudnia 2020

Wróciłam

Hej kochani ♥️

Jak tytuł wskazuje, wróciłam. Od dłuższego czasu męczyło mnie, by powrócić do pisania i w końcu zdecydowałam się zrobić jakiś krok w tym kierunku. Wprawdzie na tym blogu nie będę już publikowała, jednak jeżeli nadal tutaj jesteście i chcecie przeczytać kolejną historię mojego autorstwa, to serdecznie zapraszam na Zaginioną przeszłość. Jeżeli ktoś woli wattpada, to tam również można mnie znaleźć - Zaginiona przeszłość. Na blogu póki co znajduje się prolog i pierwszy rozdział. Zdecydowałam, że w celu uniknięcia dużych nieregularności w zamieszczaniu rozdziałów, będą one publikowane raz w miesiącu. Tym razem nie chcę znikać bez wcześniejszego dokończenia bloga, więc mam nadzieję, że uda mi się wytrwać w tym postanowieniu. 

Opis bloga:

Mam ogromną pustkę w głowie. Obudziłam się i nie wiem kim jestem. Co działo się przez ostatnie lata? Ogromna luka w pamięci skłania mnie do odkrycia prawdy o sobie. Ale czy to jest bezpieczne? Pewna osoba nie pozwoliła mi tego zrobić. Kim była? Nie pamiętam jej twarzy. Czy coś mi grozi? Dlaczego jestem sama? Przez cały czas unikam ludzi. Boję się ich. Wszyscy są wrogami. Wszyscy są źli. Chcę oddać mnie w ich ręce. Tylko nie wiem dlaczego. Jaki z tym związek ma wytatuowana na mym nadgarstku liczba 009? Łudzę się, że kiedyś się dowiem. Jak okrutna prawda mnie czeka?

Tym, którzy zechcą zajrzeć, życzę miłego czytania ♥️ Pozdrawiam,

Maggie

środa, 27 lipca 2016

Miniaturka - Rosalie

— Uważaj, kochanie.
Kobieta, już w podeszłym wieku, ucałowała córkę w sam czubek głowy. Dziewczyna lekko uśmiechnęła się, zapinając pod szyją niebieską pelerynę. Wyprostowała się i spojrzała matce prosto w zielone oczy, w których, gdyby lepiej się przyjrzeć, można było zobaczyć brązowe, małe plamki.
— Nie martw się. To wcale nie tak daleko — powiedziała łagodnie.
— Wiem, Rosalie. — Kobieta uśmiechnęła się smutno. — Ale zaczyna się ściemniać. Nocą dzieją się różne rzeczy.
— Nie zamartwiaj się bez potrzeby. — Posłała matce szczery uśmiech. Jeszcze przez jakiś czas kobieta trzymała dłoń na ramieniu córki. W końcu zabrała ją i westchnęła.
Rosalie otworzyła drewniane drzwi i wyszła na zewnątrz. Na ostatnim schodku zatrzymała się, by ostatni raz spojrzeć na rodzicielkę, po czym założyła kaptur, mimo że nie padało, i odeszła.
Rose kochała swoją matkę. Wprawdzie jej nadopiekuńczość czasami denerwowała, ale to nie psuło jej relacji z kobietą. Dziewczyna była jej jedynym dzieckiem, także rozumiała troskę matki, tym bardziej że zanim ta się urodziła, umarł jej ojciec. Kobieta nie miała nikogo innego. Bała się samotności, dlatego robiła wszystko, żeby jej córce nie stała się krzywda.
Słońce powoli chowało się za linią horyzontu. Niebo wraz z chmurami przybrało piękny odcień różu i czerwieni. Latające po nim ptaki przypominały maleńkie cienie. Nim ktoś się obejrzał, niebo zrobiło się całkiem czarne, a pojawiły się na nim maleńkie, świecące punkciki. Gwiazdy mieniły się, jednak ich blask był niczym w przeciwieństwie do światła dającego przez idealnie okrągły księżyc.
Rosalie postanowiła iść skrótami. Na leśnej ścieżce, niewydeptanej przez ludzi, gdyż rzadko kto tamtędy przechodził, rosła trawa, na której znajdowały się kropelki rosy. Gdzieniegdzie pojawiały się stokrotki. Rose uśmiechnęła się, kiedy trawa dotykała jej kostek.
Gdy zerwał się wiatr, dziewczyna bardziej opatuliła się ulubioną peleryną, która sięgała jej niemalże do stóp.
Pamiętała, jak jej matka siedziała na jednym ze starych, drewnianych krzeseł i w skupieniu szyła jej pelerynę na siedemnaste urodziny. Pamiętała, jak kobieta z ostrożnością obchodziła się z materiałem zrobionym z wełny i kaszmiru. Ubranie było gotowe akurat w dzień jej urodzin. Uwielbiała w nim chodzić. Z dumą je nosiła. Nie rozstawała się z nim nawet na krok.
Wiatr szeleścił liśćmi drzew. Sowy zaczynały pohukiwać, a gdzieś w oddali słychać było szum rzeki, lekko zagłuszony przez szum wiatru.
Rosalie wsłuchiwała się w mocne bicie swojego serca i oddech, który pod wpływem niskiej temperatury zamieniał się w ledwo widoczny obłoczek. Echo rozniosło trzask łamiącej się gałęzi, kiedy dziewczyna na nią stanęła. Im szła głębiej w las, na dróżce pojawiały się ślady zwierząt.
Księżyc na niebie przybrał kolor głębokiej czerwieni, od której trudno było można oderwać wzrok. Ładnie kontrastował się z niebem koloru czerni niczym węgiel. Rosalie nie zauważyła tego, ponieważ jej całkowitą uwagę przykuł szelest w krzakach. Na początku nie przejmowała się tym, ponieważ podejrzewała, że to przez wiatr, jednak szelest z czasem zaczynał się nasilać i był tylko w jednym miejscu...
Dziewczyna przyśpieszyła kroku. Jej oddech stał się szybszy. Wmawiała sobie, że coś sobie wymyśliła, ale kiedy spojrzała przed siebie, ujrzała nienaturalnie wielkiego wilka.
Miał czarną, lśniącą w świetle księżyca sierść, a jego oczy były koloru szkarłatu. Z jego pyska wydobyło się warknięcie, które spowodowało przechodzące dreszcze po plecach Rose. Miała gęsią skórkę.
Nagle ogarnęło ją przerażenie, a nogi odmówiły posłuszeństwa. Chciała zrobić chociaż jeden krok w tył, ale nie mogła. Strach ją sparaliżował. Słyszała swój głośny i ciężki oddech, który z trudem łapała. Miała wrażenie, że do jej płuc dostaje się zdecydowanie za mało powietrza. A serce biło jej tak szalenie szybko i mocno, że miała wrażenie, iż zaraz wyskoczy jej z piersi.
Wzrok miała utkwiony w przyciągających tęczówkach zwierzęcia, o ile tak można było go nazwać. Nie mogła się od nich oderwać. Przez chwilę wydawało jej się, że mogłaby utonąć w ich szkarłacie. Nawet miała wrażenie, że słyszy szum morza. Wszystko wokół, jak za machnięciem czarodziejskiej różdżki, ucichło, ale to było tylko złudzenie wywołane strachem.
Nagle poczuła, że ma nogi jak z waty. Bała się, że zaraz nie wytrzymają ciężaru jej ciała i upadnie. W końcu, gdy zwierzę groźnie zawarczało, zmusiła swoje nogi do ruchu i z trudem cofnęła się o krok. Już miała puścić się pędem jak najdalej, nawet jeśli wiedziała, że nie uda jej się uciec, gdy poczuła na plecach czyjś ciężar. Upadła, głową uderzając o ziemię. Była tak zaskoczona, że nie zdążyła krzyknąć. Ciężar, jaki ją przygniatał, był tak ciężki, że brakowało jej tchu. Miała trudności z wzięciem powietrza do płuc. Chciała zawołać o pomoc, ale głos ugrzązł jej w gardle. Dopiero gdy poczuła przeszywający ból w ramieniu, krzyknęła najgłośniej, jak tylko dała radę. Odwróciła głowę i ujrzała, że jej ramię jest całe we krwi. Czując metaliczny zapach, zrobiło jej się niedobrze.
Ciężar z jej pleców znikł. Przez zaciśnięte zęby wciągnęła powietrze, starając się zignorować ból w ramieniu, żeby podnieść się z ziemi. Nawet nie zaczęła próby, kiedy jej ciało znalazło się w powietrzu, wisząc jakiś metr nad ziemią. W ułamku sekundy zderzyła się z najbliższym drzewem. Tym razem ból przeszył jej tył głowy, a ten w ramieniu stał się jeszcze silniejszy, przez co miała wrażenie jakbym ktoś urwał jej rękę. Upadając na trawę, przed oczami widziała ciemne plamy. Zamrugała kilka razy, żeby cokolwiek dostrzec. Była cała obolała. Usiadła z jękiem z lekko zgiętymi w kolanach nogami. Po policzkach spływały jej słone łzy wielkości ziaren grochu. Zacisnęła szczękę, a dłonie w pięści tak, że paznokcie boleśnie wbijały jej się w skórę i usiłowała stanąć na nogi. Jak na zawołanie przed sobą ujrzała wielkiego wilka. Ten z kolei miał białą sierść. Wzdrygnęła się i plecami przywarła do pnia drzewa. Zwierzę znajdowało się tak blisko, że na twarzy czuła jego ciepły oddech.
Chciała krzyczeć, ale wiedziała, że to nie ma sensu, bo i tak nikt jej nie usłyszy. W dodatku nawet gdyby chciała, nie mogłaby wydusić z siebie żadnego słowa, bo zapewne z ust wydobyłby się pisk przerażenia.
Nagle zobaczyła swoją matkę. Jej zielonkawe oczy, wokół których znajdowały się pojedyncze zmarszczki, patrzyły na nią z troską, a na lekko zaróżowione policzki opadały kosmyki już siwych włosów związanych w kok. Miała już nie zobaczyć tak znajomej twarzy?
Rosalie poczuła, jak po policzku spływa jej coś ciepłego. Dopiero po dłuższej chwili domyśliła się, że to krew sącząca się z rany na czole, ale nie zwróciła na to uwagi, gdyż z przerażeniem wyrywała się w czerwone tęczówki wilka. Serce biło jej tak mocno, że miała wrażenie, iż stojąca obok osoba doskonale by je słyszała.
Rose powiedziała bezgłośne ,,Proszę...’’, jakby miała nadzieję, że zwierzę zlituje się nad nią. W jego oczach natomiast pojawił się niebezpieczny błysk. Wiedziała, że to nie oznaczało nic dobrego.
Krzyknęła, kiedy zwierzę rzuciło się na nią. Żałość przepełniała jej głos. Próbowała się bronić, ale każda próba szła na nic, kiedy atakowały ją co najmniej dwa wilki. Miała wrażenie, że jest ich więcej. Wydawało jej się, że zwierzęcia rozrywają jej ciało na strzępy. Tak naprawdę to nie potrafiła tego określić, ponieważ oczy miała zamknięte. Słyszała tylko swój własny wrzask i warczenie zwierząt.
Tak bardzo chciała, żeby to się skończyło...
Czuła się bezsilna. Żałowała, że wyszła z domu. A jej matka... Najprawdopodobniej zostawiła ją samą. Już na zawsze.
Niespodziewanie po jej twarzy, od skroni po samą brodę, przejechały ostre pazury wilka. Krzyknęła jeszcze głośniej. Chciała złapać się za ranę, ale nie mogła. Wołała o pomoc, ale nikt nie przychodził. Z czasem przestała, bo zrozumiała, że to nie przyniesie oczekiwanych skutków.
W pewnym momencie ból ustał. ,,Umarłam?’’ — pomyślała. Jeszcze przez bardzo długi czas nie otwierała oczu. Czekała na kolejną falę bólu, ale nie nadchodziła. Skoro tak, to musiała umrzeć. Innego wyjścia nie było.
Podniosła powieki i z wahaniem rozejrzała się dookoła.
,,Musiałam umrzeć — pomyślała. — Ale czy tak wygląda śmierć?’’
Nagle zdała sobie sprawę, że unosi się w powietrzu. Wokół nadal było ciemno, a otaczały ją same drzewa i krzaki, jednak w dole zobaczyła rzeź. Wilki, które ją zaatakowały, wciąż znęcały się nad jej ciałem.
,,Ale dlaczego ja nic nie czuję?!’’ — pomyślała z rozpaczą.
Dopiero wtedy zrozumiała, co tak naprawdę się stało.
— Umarłam. — Tym razem te słowa wypowiedziała na głos.
Nie mogąc patrzeć na to, co działo się u jej stóp, uciekła. Wszędzie widziała krew. Szkarłatna ciecz pojawiała się na każdym jej kroku. A obraz, który widziała na dole, wciąż nawiedzał ją w głowie.

***

Ciężko dyszała, ale to raczej z przyzwyczajenia. Nie miała pojęcia, ile tak naprawdę biegła, ale miała wrażenie, że całą wieczność. Oparła się o drzewo, ale dziwnym trafem znalazła się po jego drugiej stronie. Otworzyła szeroko oczy i przełknęła z trudem ślinę... Zaraz. Nie miała czego przełknąć.
Wychodzące zza horyzontu słońce rzuciło promienie na otaczający ją las. Wstrzymała oddech i dopiero po dłuższym czasie zdała sobie sprawę, że się nie dusi. Nic z tego nie rozumiała. Wyciągnęła rękę przed siebie. Z przerażeniem stwierdziła, że była zabarwiona na niebiesko i że przez nią widać... dosłownie wszystko.
— To niemożliwe — szepnęła.
Wyciągnęła dłoń w stronę drzewa. Drgnęła, kiedy ta przeszła przez pień.
— To niemożliwe — powtórzyła. — Jestem duchem?

Hejo kochani! :3
Miniaturka pisana trochę na szybko. Naszła mnie wena, więc postanowiłam wykorzystać ją na napisanie miniaturki. Nie wiem czemu, ale zawsze gdy opiszę jakąś scenkę walki itp., to nie jestem do tego przekonana :/
Kiedy będzie kolejna miniaturka? Nie mam pojęcia, ale podejrzewam, że jakoś w przyszłym miesiącu. No i myślę, że będzie opowiadała o tym, co dalej działo się z Rosalie :)
Pozdrawiam cieplutko! xoxo :*

Maggie

czwartek, 14 lipca 2016

Hejo kochani! :3
Od pojawienia się ostatniej miniaturki minęło sporo czasu. Zbytnio nie miałam czasu, żeby coś naskrobać, ale obiecałam, że coś napiszę, dlatego postanowiłam się zmotywować i do końca miesiąca coś się pojawi :)
Pozdrawiam cieplutko! xoxo :*
PS W wolnej chwili zrobię też nowy szablon :)

Maggie